czwartek, 14 lipca 2016

85. Jak "wolna Polska" dziękowała swoim Bohaterom...?

 Witold Kieżun rok po powrocie z Syberii
Maria Czapska Pajzderska

Walczyli o wolną Polskę, a potem w „wolnej Polsce” prawie wszyscy byli represjonowani. Robiono wszystko, żeby wyjechali z Warszawy. Nie mogli tutaj uczyć się, studiować, nie było dla nich pracy. Często wzywani do UB. Przypisywano im najgorsze czyny . Stosowano wobec nich  terror psychiczny i fizyczny. Wielu trafiło do więzień, a stamtąd w głąb Rosji, do obozów pracy.
Chociaż było to trudne, czasem prawie niemożliwe próbowali żyć normalnie, szczęśliwie.
Witold Kieżun razem z matką mieszkał w Krakowie. Próbował zacząć życie od początku. Rozpoczął studia. To był początek marca 1945 roku, miał zdawać ciężki egzamin z prawa międzynarodowego.  Profesor nie dotarł na egzamin, Witold Kieżun postanowił wykorzystać ten czas i pójść na spacer .Zatrzymało go dwóch funkcjonariuszy NKWD, byli w mundurach. Grzecznie poprosili o dokumenty, tłumacząc się, że szukają folksdojczów. Nie miał przy sobie kenkarty, zabrali go do sowieckiej Komendy Miasta w Pałacu pod Baranami.  Szybko zorientował się, że to nie przypadek.
W Pałacu pod Baranami rozpoczęło się pierwsze przesłuchanie, już nie było grzecznie. Zabrali mu książkę „Ekonomia polityczna”, przesłuchujący porucznik wypytywał o jej treść. O świcie razem z innymi więźniami został zapakowany  do ciężarówki wojskowej i pod „opieką” kilku uzbrojonych żołnierzy przewieziony do więzienia na Montelupich. Zostali dokładnie przeszukani, odebrano im wszystko co mieli przy sobie.
Pierwsze przesłuchanie na Montelupich odbyło się w obecności kilku oficerów. Wiele o nim wiedzieli. Przesłuchujący zmieniali się, a on siedział po kilka godzin. Zasypiał, tak był straszliwie zmęczony. Wtedy pilnujący żołnierz budził go uderzeniem w głowę. Wargi miał popękane z pragnienia, nie dostawał nic do picia ani jedzenia. Światło reflektorów tak bardzo podrażniło mu oczy, że nie mógł ich otworzyć. Przesłuchania odbywały się codziennie, często zabierali ich w nocy. Kiedyś obudziła ich seria z karabinu maszynowego z więziennego podwórka. Coraz częściej w nocy słyszeli odgłosy egzekucji, czasem krzyk „Jeszcze Polska nie zginęła”. Wreszcie przyszli i po nich. Było już po północy.  Oficer NKWD miał w ręku listę, wyczytał  nazwiska. Wyprowadzili wszystkich na podwórko. Ustawili twarzami do muru. W ostatniej chwili odwołano egzekucję. Kazano  wracać do celi. Oficer ironicznie pytał  jak podobał się spacerek. Kiedy zamknęły się drzwi Witold Kieżun wybuchnął płaczem. Rzadko mu się to zdarzało…
Wiele razy był jeszcze wzywany na przesłuchania, stosowali najróżniejsze metody, żeby go upokorzyć i upodlić.
Wczesnym rankiem 25 marca 1945 roku wprowadzili więźniów. Prowadzili w stronę dworca towarowego. Po bokach kolumny ustawieni byli niemieccy jeńcy w mundurach, żeby obserwatorzy byli przekonani, że to idą  zbrodniarze.
Załadowali wszystkich do pociągu towarowego. Zamknęli natychmiast drzwi, pociąg zjechał na bocznicę i tam stał dzień i noc. Następnego dnia  ruszyli na Sybir. Wywiwzieni za miłość i wierność Ojczyźnie.  W miejscach, gdzie pociąg zwalniał, a  teren był zabudowany, wiedzieli, że ich głos zostanie usłyszany - śpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła” i krzyczeli „Armia Krajowa jedzie na Sybir”. Czasem docierało do nich wołanie „Niech żyje Armia Krajowa”.
Maria Pajzderska długo nie mogła pozbierać się po tym co przeżyła. Nie mogła pogodzić się ze śmiercią siostry. Nie ominęły jej też spotkania w UB. Obie z mamą  dostały pracę w biurze szpitala w Tworkach.  Przydzielono im  umeblowany pokój. Którejś nocy Marysia zobaczyła na ścianie w pokoju łunę, ruchome, drgające światełko. Nie mogła się mylić, przez 63 dni tyle razy widziała płonące budynki. Naprzeciwko okien ich pokoju wybuchł pożar, palił się piętrowy dom z salką teatralną.  Natychmiast tam pobiegła. Płonęła połowa drewnianego dachu, ktoś próbował gasić.  Włączyła się do akcji gaszenia. Nie bała się, przyzwyczajona do ognia, niebezpieczeństwa, walki. Przez kilka godzin czuła się normalnie. Obok niej byli ludzie działający wspólnie. Siła płynąca ze wspólnej walki z pożarem, dodała jej energii.
Każdego dnia próbowała powolutku odnajdywać sens i siłę życia.  Spotkała się z kolegami z Powstania. W 1946 namówiona przez mamę okupacyjno–powstańczej koleżanki Krysi Mieczkowskiej, wyjechała do Poznania. Zaczęła studia na Wydziale Architektury.
Barbara Gancarczyk kiedy wyszła za mąż zastanawiała się czy ma prawo mieć dzieci? Czy nie narazi ich na piekło przez, które sama musiała przejść. Podobnie jak jej koledzy wielokrotnie była wzywana do UB. Nie rozmawiała z nikim o okupacji i Powstaniu. Spotykała się tylko z ludźmi o podobnych doświadczeniach. Wiedziała, że musi żyć dobrze i pięknie, skoro dostała taką szansę. Przeżyła, a tylu jej przyjaciół zginęło. Cieszyła się codziennymi drobiazgami -  wodą, która popłynęła z kranu, żarówką która zaświeciła w jej mieszkaniu. Wierzyła, że kiedyś będzie można opowiedzieć bez strachu o tym co przeżyli, dlatego spisała wiele wspomnień. Bardzo chciała ocalić od zapomnienia tych, którzy nie przeżyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz