Autentyczne banknoty z wypłaty ostatniego żołdu w październiku 1944 roku. Własność Edmunda Baranowskiego. Na banknocie pięćset złotowym podpisy towarzyszy z obozu jenieckiego.
To ostatnia część „Powstańczego kalendarza”.
Dzisiaj jeszcze bez komentarza… Dzisiaj szczególnie bez komentarza. Z szacunku
dla Powstańców! Ze zrozumieniem do ich bólu, który pomimo upływu lat, powraca w
pierwszych dniach października. CISZA!
Maria Czapska
Pajzderska ps. Marysia
Trzeciego albo czwartego października poszłam na Wilczą… domu nie było, został spalony. W ruinach piwnicy znalazłam buty. Były męskie i zdecydowanie za duże, ale buty. Była ze mną Basia Roszkowska, która wybrała obóz jeniecki, miałyśmy się rozstać. W jej mieszkaniu znalazłyśmy dla mnie ubranie. Z miasta wychodziłam z trzema kolegami, jednego nie znałam. Niewiele pamiętam z tej pieszej wędrówki, żadnych szczegółów. Wiem, że był tłum ludzi, ale tego też nie pamiętam. Wzrok miałam wlepiony w stopy. Bałam się, bardzo się bałam spojrzeć. W tym morzu ruin każde miejsce coś mi musiało przypomnieć. Szliśmy w kierunku dworca zachodniego. Legitymację powstańczą ukryłam w bucie. Doszliśmy do wagonów, takich jak do transportu węgla. Staliśmy oparci o lewą burtę wagonu… Do każdego bardzo ciasno upychano ludzi. Pociąg ruszył. Coś we mnie pękło – opuszczałam moją Warszawę. Potem to już wszystko było nieprawdziwe. Mijaliśmy jakieś tereny, trawa była zielona. Biegały wesołe i czyste dzieci – to nie mogła być prawda. W Ursusie na stacji pociąg zatrzymał się na chwilkę, któryś z kolegów powiedział: - Skaczemy! Byliśmy pierwszymi skaczącymi, później następni. Ten mój skok, to dowód na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zupełnie nie wiem, jak sobie z tym poradziłam. Zaczęła się strzelanina. Trzeba było wejść na przeciwległy peron, przebiec za furtkę – tam były zarośla. Biegliśmy. Ktoś nas zatrzymał. Zaprosił do domu, nakarmił…
Trzeciego albo czwartego października poszłam na Wilczą… domu nie było, został spalony. W ruinach piwnicy znalazłam buty. Były męskie i zdecydowanie za duże, ale buty. Była ze mną Basia Roszkowska, która wybrała obóz jeniecki, miałyśmy się rozstać. W jej mieszkaniu znalazłyśmy dla mnie ubranie. Z miasta wychodziłam z trzema kolegami, jednego nie znałam. Niewiele pamiętam z tej pieszej wędrówki, żadnych szczegółów. Wiem, że był tłum ludzi, ale tego też nie pamiętam. Wzrok miałam wlepiony w stopy. Bałam się, bardzo się bałam spojrzeć. W tym morzu ruin każde miejsce coś mi musiało przypomnieć. Szliśmy w kierunku dworca zachodniego. Legitymację powstańczą ukryłam w bucie. Doszliśmy do wagonów, takich jak do transportu węgla. Staliśmy oparci o lewą burtę wagonu… Do każdego bardzo ciasno upychano ludzi. Pociąg ruszył. Coś we mnie pękło – opuszczałam moją Warszawę. Potem to już wszystko było nieprawdziwe. Mijaliśmy jakieś tereny, trawa była zielona. Biegały wesołe i czyste dzieci – to nie mogła być prawda. W Ursusie na stacji pociąg zatrzymał się na chwilkę, któryś z kolegów powiedział: - Skaczemy! Byliśmy pierwszymi skaczącymi, później następni. Ten mój skok, to dowód na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zupełnie nie wiem, jak sobie z tym poradziłam. Zaczęła się strzelanina. Trzeba było wejść na przeciwległy peron, przebiec za furtkę – tam były zarośla. Biegliśmy. Ktoś nas zatrzymał. Zaprosił do domu, nakarmił…
Edmund
Baranowski ps. Jur
5 października na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej złożyliśmy broń ciężką. Broń lekką tak jak wszyscy koledzy oddawaliśmy wychodząc z miasta. Swój pistolet zostawiłem przy alei Niepodległości 243. Robiłem to z wielkim żalem. Szliśmy przez Ochotę i Wolę do Ożarowa. Warszawa żegnała nas brzydką, pochmurną pogodą. Kiedy doszliśmy do terenów podmiejskich wzdłuż drogi stali ludzie rzucający nam pomidory, jabłka, cebulę. Po zapadnięciu zmierzchu kilku odważnych uciekło. Najczęściej byli to ci, którzy mieli w okolicy rodzinę lub znajomych.
W Ożarowie umieszczono nas w opróżnionej hucie szkła. Spędziliśmy tam dwie doby śpiąc na betonowej podłodze. Tylko raz przynieśli nam jakiś posiłek, ale nie starczyło dla wszystkich.
5 października na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej złożyliśmy broń ciężką. Broń lekką tak jak wszyscy koledzy oddawaliśmy wychodząc z miasta. Swój pistolet zostawiłem przy alei Niepodległości 243. Robiłem to z wielkim żalem. Szliśmy przez Ochotę i Wolę do Ożarowa. Warszawa żegnała nas brzydką, pochmurną pogodą. Kiedy doszliśmy do terenów podmiejskich wzdłuż drogi stali ludzie rzucający nam pomidory, jabłka, cebulę. Po zapadnięciu zmierzchu kilku odważnych uciekło. Najczęściej byli to ci, którzy mieli w okolicy rodzinę lub znajomych.
W Ożarowie umieszczono nas w opróżnionej hucie szkła. Spędziliśmy tam dwie doby śpiąc na betonowej podłodze. Tylko raz przynieśli nam jakiś posiłek, ale nie starczyło dla wszystkich.
Bogna Zachert – Okrzanowska
Babcia i stryjenka z dwójką ocalałych dzieci – jedna córka zginęła w Powstaniu -po wyjściu z Warszawy wiezieni byli furmanką do Pruszkowa. Woźnica przekonywał stryjenkę, żeby razem z dziećmi próbowała uciekać, bo jak dotrze do obozu, takiej możliwości już nie będzie miała. W najbardziej dogodnym miejscu zwolnił, a ona z dziećmi zeskoczyła z wozu. Babcia siedziała dalej od nich, nie mogły się porozumieć, dojechała więc furmanką do obozu. Wolno podeszła do bramy, rozejrzała się, płynnie po niemiecku zapytała strażników, jak im się pracuje. Starsza, elegancka dama, pewna siebie, zainteresowana ich pracą i mówiąca piękną niemczyzną, zaskoczyła ich. Nie zareagowali, kiedy grzecznie pożegnała się słowami „Auf wiedersehen” i wyszła. Odnalazła bliskich i razem pojechali do Częstochowy.
Babcia i stryjenka z dwójką ocalałych dzieci – jedna córka zginęła w Powstaniu -po wyjściu z Warszawy wiezieni byli furmanką do Pruszkowa. Woźnica przekonywał stryjenkę, żeby razem z dziećmi próbowała uciekać, bo jak dotrze do obozu, takiej możliwości już nie będzie miała. W najbardziej dogodnym miejscu zwolnił, a ona z dziećmi zeskoczyła z wozu. Babcia siedziała dalej od nich, nie mogły się porozumieć, dojechała więc furmanką do obozu. Wolno podeszła do bramy, rozejrzała się, płynnie po niemiecku zapytała strażników, jak im się pracuje. Starsza, elegancka dama, pewna siebie, zainteresowana ich pracą i mówiąca piękną niemczyzną, zaskoczyła ich. Nie zareagowali, kiedy grzecznie pożegnała się słowami „Auf wiedersehen” i wyszła. Odnalazła bliskich i razem pojechali do Częstochowy.
Jadwiga Wysocka
Z Warszawy wychodziliśmy jako jedni z ostatnich. Widzieliśmy Niemców z miotaczami ognia. Po kolei podpalali domy, które choćby częściowo ocalały. Zaprowadzili nas na Dworzec Zachodni. Tatuś zastanawiał się czy nie spróbować ucieczki. Ogromny tłum ludzi trudny do ogarnięcia, robiło się coraz ciemniej… Jednak zanim się zupełnie ściemniło podjechały samochody, na których były umocowane reflektory. Cała okolica została dokładnie oświetlona i bardzo dokładnie pilnowana. W holu dworcowym stało mnóstwo wózków dziecięcych. Pustych i porzuconych. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Nigdy nie byłam w stanie wymazać z pamięci tego wspomnienia. Zapytałam rodziców: - Gdzie są te wszystkie dzieci? Powiedzieli, że zostały wywiezione. Nie pytałam dokąd!
Z Warszawy wychodziliśmy jako jedni z ostatnich. Widzieliśmy Niemców z miotaczami ognia. Po kolei podpalali domy, które choćby częściowo ocalały. Zaprowadzili nas na Dworzec Zachodni. Tatuś zastanawiał się czy nie spróbować ucieczki. Ogromny tłum ludzi trudny do ogarnięcia, robiło się coraz ciemniej… Jednak zanim się zupełnie ściemniło podjechały samochody, na których były umocowane reflektory. Cała okolica została dokładnie oświetlona i bardzo dokładnie pilnowana. W holu dworcowym stało mnóstwo wózków dziecięcych. Pustych i porzuconych. Wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Nigdy nie byłam w stanie wymazać z pamięci tego wspomnienia. Zapytałam rodziców: - Gdzie są te wszystkie dzieci? Powiedzieli, że zostały wywiezione. Nie pytałam dokąd!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz