Podczas przeglądania starych książek, zachowanych tylko ze względów sentymentalnych, trafiłam na „Przewodnik po Kujawach i Pałukach”, wydany w latach 70-tych. Ta niewielka, skromna publikacja przywołała najpiękniejsze wspomnienia, spotęgowane jeszcze przechowywanymi w niej zasuszonymi kwiatami. Zza zniszczonej obwoluty wysunęła się pożółkła koperta z wykaligrafowanym moim nazwiskiem i dawnym adresem. Po znaczku została plama i pieczątka z datą nadania – 13.09.2001 rok, Włocławek. Na odwrocie nadawca – Helena Cieślak. W środku krótki list. Jedyny jaki do mnie napisała. Była nauczycielką geografii w Liceum im. Mikołaja Kopernika we Włocławku, a ja uczennicą pasjonującą się geografią. Pani Helena poprzez turystykę zachęcała do poznawania ojczystego kraju. Nigdy mnie nie uczyła, spotkałyśmy się na zajęciach Szkolnego Koła PTTK. Szybko zorientowała się, że „odbieramy na tych samych falach”. Rozkochała mnie w krajoznawstwie. Podsuwała książki, albumy, zachęcała do poznawania legend, zwyczajów, kuchni regionalnej. Miałam siedemnaście lat, kiedy za jej namową ukończyłam kurs i zostałam najmłodszym przewodnikiem po Kujawach i Pałukach. To ona przekonała mnie i przygotowała do udziału w Konkursie Krasomówczym Przewodników PTTK. Kiedy dotarłam do ogólnopolskiego finału w Golubiu – Dobrzyniu pojechała ze mną i kibicowała z całego serca. Zdałam maturę, nasze drogi rozeszły się. Geografię zastąpiły nowe, ciekawsze pasje. Z Heleną Cieślak skontaktowałam się pod koniec lat 90-tych. Czasem do siebie dzwoniłyśmy. Dużo i chętnie opowiadała o Ogólnopolskim Konkursie Krajoznawczym, którego była inicjatorką i autorką regulaminu. Czasem żartując miała żal, że nie poświęciłam się geografii. Jesienią 2010 roku zadzwoniła mówiąc, że na dłużej wybiera się do Warszawy, może wreszcie uda nam się spotkać. Dla mnie ta jesień była tragiczna. Nie zadzwoniła ponownie. Wiedziała co mnie spotkało i pewnie liczyła, że w odpowiednim momencie odezwę się sama. 2 kwietnia 2011roku Pani Helena Cieślak zmarła. Nie zdążyłyśmy się spotkać. Nigdy nie powiedziałam jej jak ważną osobą była w moim życiu. Ona pierwsza nauczyła mnie, że trzeba mieć pasje i rozwijać je. Przekonała, że zanim zacznę podróżować po świcie muszę poznać własny kraj.
Trzymając w ręku jej list, myślałam o ludziach, którzy odeszli, a ja nie
zdążyłam im powiedzieć jak dla mnie byli ważni, jak zmienili moje życie i ile
wnieśli dobra.
Jerzego Janowskiego poznałam w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nasza znajomość zaczęła się od rozmów o okupacji i Powstaniu. Przeżył Rzeź Woli, potrafił i chciał o tych opowiadać. We wrześniu 2014 roku, kończyłam pisać swoją pierwszą książkę. Pan Jerzy, który był jednym z bohaterów zaprosił mnie na spacer po swojej Woli, ale ja nie miałam czasu. Musiałam odbyć jeszcze kilka spotkać przed wyjazdem na późne wakacje. Bardzo mu zależało, a ja tłumaczyłam, że pójdziemy zaraz po moim powrocie z Włoch: „Panie Jerzy to będzie piękny spacer. Jesień u nas taka piękna. Do zobaczenia…” To była ostatnia nasza rozmowa. Jerzy Janowski zmarł w czasie mojej nieobecności. Nie zdążyliśmy pójść na spacer i nie powiedziałam mu: ”Przyjacielu”.
Gosia chodziła ze mną do liceum. Bardzo się przyjaźniłyśmy. Po skończeniu szkoły najpierw spotykałyśmy się dość często, dzwoniłyśmy do siebie. Z każdym rokiem mniej było spotkań i rozmów. Gosia chorowała, miała coraz większe problemy z nerkami. Spotkałyśmy się w kawiarence Empiku. Opowiadała trochę o sobie, pracy, chorobie… Mnie się śpieszyło. Wyściskałam ją i powiedziałam: „Będzie dobrze. Musi być”. Gosia miała mieć przeszczep nerki. Nie doczekała… Pożegnałam ją najgłupszym frazesem – będzie dobrze. Czy wiedziała, że to co nas łączyło w szkole było dla mnie bardzo ważne i pozostanie na zawsze w moim sercu?
Nie zdążyłam pożegnać się z Dziadziusiem i powiedzieć mu, że był najważniejszą osobą w moim życiu. Wizytę przełożyłam na niedzielę, a on zmarł w sobotnią noc.
Słowa, których nie powiedziałam Rodzicom… Pierwszej przyjaciółce Teresie…
Panu Marianowi Gałęzowskiemu, w czasie naszej ostatniej rozmowy przerwanej w pół słowa, bo poczuł się gorzej. „To nic dokończymy jak poczuje się Pan lepiej…” Nie dokończyliśmy!
Codziennie wypowiadamy dziesiątki słów złych, które ranią. Obojętnie przechodzimy obok cierpienia. Nie wysilamy się z nadmiarem słów dobrych i czułych w stosunku do tych, których kochamy. Przecież oni wiedzą! „Skromnie” dziękujemy i okazujemy sympatię, żeby nie poczytano nam tego za oznakę słabości. Odwiedzamy tych, których wypada albo jest to dla nas korzystne. Bliscy przecież rozumieją, zaczekają! Tak, oni będą czekali. Zawsze wybaczą i usprawiedliwią. Jest jeszcze ślepy los i czas…? W szufladzie pozostaną niewysłane listy, a niewypowiedziane słowa będą ciążyły przez resztę życia.
Jerzego Janowskiego poznałam w Muzeum Powstania Warszawskiego. Nasza znajomość zaczęła się od rozmów o okupacji i Powstaniu. Przeżył Rzeź Woli, potrafił i chciał o tych opowiadać. We wrześniu 2014 roku, kończyłam pisać swoją pierwszą książkę. Pan Jerzy, który był jednym z bohaterów zaprosił mnie na spacer po swojej Woli, ale ja nie miałam czasu. Musiałam odbyć jeszcze kilka spotkać przed wyjazdem na późne wakacje. Bardzo mu zależało, a ja tłumaczyłam, że pójdziemy zaraz po moim powrocie z Włoch: „Panie Jerzy to będzie piękny spacer. Jesień u nas taka piękna. Do zobaczenia…” To była ostatnia nasza rozmowa. Jerzy Janowski zmarł w czasie mojej nieobecności. Nie zdążyliśmy pójść na spacer i nie powiedziałam mu: ”Przyjacielu”.
Gosia chodziła ze mną do liceum. Bardzo się przyjaźniłyśmy. Po skończeniu szkoły najpierw spotykałyśmy się dość często, dzwoniłyśmy do siebie. Z każdym rokiem mniej było spotkań i rozmów. Gosia chorowała, miała coraz większe problemy z nerkami. Spotkałyśmy się w kawiarence Empiku. Opowiadała trochę o sobie, pracy, chorobie… Mnie się śpieszyło. Wyściskałam ją i powiedziałam: „Będzie dobrze. Musi być”. Gosia miała mieć przeszczep nerki. Nie doczekała… Pożegnałam ją najgłupszym frazesem – będzie dobrze. Czy wiedziała, że to co nas łączyło w szkole było dla mnie bardzo ważne i pozostanie na zawsze w moim sercu?
Nie zdążyłam pożegnać się z Dziadziusiem i powiedzieć mu, że był najważniejszą osobą w moim życiu. Wizytę przełożyłam na niedzielę, a on zmarł w sobotnią noc.
Słowa, których nie powiedziałam Rodzicom… Pierwszej przyjaciółce Teresie…
Panu Marianowi Gałęzowskiemu, w czasie naszej ostatniej rozmowy przerwanej w pół słowa, bo poczuł się gorzej. „To nic dokończymy jak poczuje się Pan lepiej…” Nie dokończyliśmy!
Codziennie wypowiadamy dziesiątki słów złych, które ranią. Obojętnie przechodzimy obok cierpienia. Nie wysilamy się z nadmiarem słów dobrych i czułych w stosunku do tych, których kochamy. Przecież oni wiedzą! „Skromnie” dziękujemy i okazujemy sympatię, żeby nie poczytano nam tego za oznakę słabości. Odwiedzamy tych, których wypada albo jest to dla nas korzystne. Bliscy przecież rozumieją, zaczekają! Tak, oni będą czekali. Zawsze wybaczą i usprawiedliwią. Jest jeszcze ślepy los i czas…? W szufladzie pozostaną niewysłane listy, a niewypowiedziane słowa będą ciążyły przez resztę życia.
Mano partneris ir aš stengiausi kūdikiui daugiau nei septynerius metus. Mėginome vaisingumo kliniką jau keletą metų, kol kažkas pasakė man susisiekti su tokiu galingumu pavadintu "Agbazara Temple", kuris padėtų man gauti prenantą. Ir aš "Mes labai džiaugiamės, kad mes susisiekėme su DR.AGBAZARA, nes jo nėštumo burtai mus įtvirtino, ir aš nuoširdžiai jį tikiu, ir jo įgaliojimai tikrai mums padėjo, aš esu dėkingas už visus, kuriuos jis padarė. Susisiekite su juo el. paštu: ( agbazara@gmail.com ) arba ( WHATSAPP; +2348104102662 ), jei bandysite gauti vaiko, jis turi įgaliojimus tai padaryti.
OdpowiedzUsuń