Grobowiec rodziny Korzeniowskich, tutaj w 1989 roku została pochowana Maria Elżbieta Bylińska
Halszka popychana lufą niemieckiego karabinu, razem z grupą kobiet gnana była w stronę Alej Ujazdowskich. Jeszcze widziała męża. Odwracała głowę, żeby napatrzeć się, zapamiętać te ostatnie sekundy. Nie miała wątpliwości, że już nigdy się nie zobaczą. Wrzaski niemieckich żołdaków i lament kobiet nie zagłuszył jego słów. Słyszała dokładnie, zdołał przekrzyczeć cały ten tragiczny zgiełk. Ostatni raz wyznał jej miłość: Pamiętaj, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Maria Elżbieta Korzeniowska była
córką Józefa Korzeniowskiego, wnuka pisarza również Józefa Korzeniowskiego.
Ojciec jej był historykiem, delegatem na konferencję pokojową w Rydze. Zmarł
tam nagle, w trakcie przemówienia. Jej młodszy brat na wieść o śmierci ojca
popełnił samobójstwo. Śmierć dwóch najbliższych mężczyzn pozostawiła na zawsze
w sercu Halszki- bo takiego używała imienia – ogromny ból. Była bardzo zwiana z
matką, ale chciała ułożyć sobie życie,
być szczęśliwą. W Krakowie skończyła historię sztuki, specjalizowała się w
rzeźbie, sama również rzeźbiła. Wyszła
za mąż za Dunin – Markiewicza. Urodziła syna. Nie pisane jej było jednak
szczęście. Małżeństwo się rozpadło. Halszka wróciła do Warszawy. Na początku
lat 30-tych poznała Jerzego Łodzia- Bylińskiego, dziennikarza związanego ze
służbami wywiadowczymi. Wreszcie Halszka była szczęśliwa. Wyszła powtórnie za
mąż. Wspólnie wychowywali jej syna z pierwszego małżeństwa. Latem 1939 roku
kiedy było już wiadomo, że wojna wybuchnie, Łodzia – Byliński dostał propozycję
wyjazdu z rodziną do Szwecji. Ze względu na swoją działalność w Polsce mógł być
zagrożony. Halszka zaproponowała, żeby mąż wyjechał sam, jak tylko wojna
skończy się, zaraz wróci do kraju. Nie zgodził. Mieli być przecież zawsze
razem. Został z rodziną.
Wrzesień przeżyli w Warszawie. Od początku okupacji działali w konspiracji. Ich związek był coraz silniejszy, trudności dnia codziennego i zagrożenie jakie niosła ich działalność, jeszcze bardziej cementowały ich miłość.
Mieszkali na Mokotowie i tam walczyli w czasie Powstania. Pod koniec sierpnia rejon, w którym się znajdowali został otoczony przez Niemców. Niektórym Powstańcom udało się wydostać. Halszka, jej mąż i jeszcze siedem osób, ukryli się w piwnicy niewielkiego sklepu spożywczego. Niemcy ostrzeliwali budynek, w okolicy rozrywały się pociski, ale do środka nie weszli. Widać niewielka budowla, częściowo zniszczona, zamknięta, a w środku kompletna cisza, nie warta była uwagi Niemców. Ukrywającym się nie brakowało jedzenia, ale coraz bardziej dokuczał im chłód. Po kilku dniach, nie było już słychać żołnierzy, w okolicy umilkły wystrzały. To upewniło ich, że walki przeniosły się w inny rejon. Kolejarz mieszkający w okolicy, postanowił pójść do domu po ciepłą odzież dla wszystkich. Kiedy tylko wyszedł został zatrzymany. Niemcy weszli do piwnicy i wyciągnęli wszystkich Powstańców. Bijąc, kopiąc i popychając pognali ich w stronę Alei Szucha. Rozdzielono kobiety i mężczyzn. Dołączając do spotkanych po drodze kilkudziesięcioosobowych grup. Jeszcze mogli na siebie popatrzeć, posłać ostanie spojrzenie.
Mężczyzn zabrano w Aleje Szucha. Halszka nie poznała dalszych losów męża. Po wojnie szukała. Ktoś widział, słyszał… Żadnej pewności. Nawet nadziei na grób.
Ona razem z kobietami została pognana w stronę Alej Ujazdowskich. Powiązano je sznurami, po dwanaście. Szły po dwóch stronach niemieckich czołgów. Na Wilczej była duża powstańcza barykada. Niemcy nie mogli jej zdobyć, one miały być żywymi tarczami. Wtedy przekonała się jak silny jest człowiek. Po tym wszystkim co przeżyła i przeżywała, ciągle była w niej wola życia. Myślała o czternastoletnim synu i matce, którzy zostali sami. Kiedy czołgi podjeżdżały do barykady, zobaczyła przerażenie Powstańców. Puścili zasłonę dymną. Nie wiedzieć jaką siłą udało jej się odplątać i przeskoczyć barykadę. Niewielu kobietom się to udało.
Żyła i musiała dalej walczyć, ale wcześniej przedostała się do domu. Zastała tylko ciężko chorą matkę. Syn poszedł do Powstania. Na własnych plecach przeniosła ją do szpitala polowego przy Placu Zbawiciela. Kilka dni później gołymi rękoma wykopała matce grób, ze znalezionych patyków zrobiła krzyż. Dokładnie zapamiętała miejsce i poszła walczyć.
Halszka Bylińska i jej syn Janek przeżyli Powstanie.
Losy tej niezwykłej kobiety poznałam dzięki jej przyjaciółce, sanitariuszce „Annie”, Wisławie Skłodowskiej.
Wrzesień przeżyli w Warszawie. Od początku okupacji działali w konspiracji. Ich związek był coraz silniejszy, trudności dnia codziennego i zagrożenie jakie niosła ich działalność, jeszcze bardziej cementowały ich miłość.
Mieszkali na Mokotowie i tam walczyli w czasie Powstania. Pod koniec sierpnia rejon, w którym się znajdowali został otoczony przez Niemców. Niektórym Powstańcom udało się wydostać. Halszka, jej mąż i jeszcze siedem osób, ukryli się w piwnicy niewielkiego sklepu spożywczego. Niemcy ostrzeliwali budynek, w okolicy rozrywały się pociski, ale do środka nie weszli. Widać niewielka budowla, częściowo zniszczona, zamknięta, a w środku kompletna cisza, nie warta była uwagi Niemców. Ukrywającym się nie brakowało jedzenia, ale coraz bardziej dokuczał im chłód. Po kilku dniach, nie było już słychać żołnierzy, w okolicy umilkły wystrzały. To upewniło ich, że walki przeniosły się w inny rejon. Kolejarz mieszkający w okolicy, postanowił pójść do domu po ciepłą odzież dla wszystkich. Kiedy tylko wyszedł został zatrzymany. Niemcy weszli do piwnicy i wyciągnęli wszystkich Powstańców. Bijąc, kopiąc i popychając pognali ich w stronę Alei Szucha. Rozdzielono kobiety i mężczyzn. Dołączając do spotkanych po drodze kilkudziesięcioosobowych grup. Jeszcze mogli na siebie popatrzeć, posłać ostanie spojrzenie.
Mężczyzn zabrano w Aleje Szucha. Halszka nie poznała dalszych losów męża. Po wojnie szukała. Ktoś widział, słyszał… Żadnej pewności. Nawet nadziei na grób.
Ona razem z kobietami została pognana w stronę Alej Ujazdowskich. Powiązano je sznurami, po dwanaście. Szły po dwóch stronach niemieckich czołgów. Na Wilczej była duża powstańcza barykada. Niemcy nie mogli jej zdobyć, one miały być żywymi tarczami. Wtedy przekonała się jak silny jest człowiek. Po tym wszystkim co przeżyła i przeżywała, ciągle była w niej wola życia. Myślała o czternastoletnim synu i matce, którzy zostali sami. Kiedy czołgi podjeżdżały do barykady, zobaczyła przerażenie Powstańców. Puścili zasłonę dymną. Nie wiedzieć jaką siłą udało jej się odplątać i przeskoczyć barykadę. Niewielu kobietom się to udało.
Żyła i musiała dalej walczyć, ale wcześniej przedostała się do domu. Zastała tylko ciężko chorą matkę. Syn poszedł do Powstania. Na własnych plecach przeniosła ją do szpitala polowego przy Placu Zbawiciela. Kilka dni później gołymi rękoma wykopała matce grób, ze znalezionych patyków zrobiła krzyż. Dokładnie zapamiętała miejsce i poszła walczyć.
Halszka Bylińska i jej syn Janek przeżyli Powstanie.
Losy tej niezwykłej kobiety poznałam dzięki jej przyjaciółce, sanitariuszce „Annie”, Wisławie Skłodowskiej.