„JOLA” MISS BATALIONU
We
wspomnieniach Witolda Kieżuna nie mogło zabraknąć jego żony Danuty. Poznali się
w czasie Powstania. Byli w jednym Batalionie „Gustaw”. Po kapitulacji nie mieli
ze sobą kontaktu, przypadkowo spotkali się w 1949 roku i… przeżyli w związku
małżeńskim 63 lata. Pani Danuta Kieżun zmarła 9 sierpnia 2013 roku.
Wspomnienia profesora Witolda Kieżuna dotyczące żony
są zawsze jest pełne emocji i tęsknoty.
Kiedy ona żyła, to zawsze troszczyła się o
mnie i dbała, o moje potrzeby. Wiedziała jak pomóc, kiedy „przypominała” sobie
o mnie choroba beri–beri - pozostałość po sowieckim łagrze…
Byłem w niej śmiertelnie zakochany, co dzień kwiaty,
mówiłem wierszem i pisałem wiersze. A historia naszej miłości zaczęła się tak…
Moja żona z domu Magreczyńska, urodziła się w 1922 roku, w Łodzi. Całe dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w Bydgoszczy. Jej ojciec był farmaceutą. Chodziła do najlepszej szkoły na Pomorzu – Miejskiego Katolickiego Gimnazjum miasta Bydgoszcz. Doskonała kadra nauczycielska wychowywała surowo, ale wszechstronnie. Moja żona doskonała sportsmenka, była m.in. w reprezentacji szkoły w siatkówce i skoku wzwyż. W 1939 roku, kiedy do Bydgoszczy wkroczyli Niemcy, rozpoczęły się ogromne represje. Wtedy jej ojciec wyjechał do Warszawy, nadal pracował jako farmaceuta. Po kilku tygodniach ściągnął również córkę. W 1940 roku dojechała również matka Danusi.
Moja żona z domu Magreczyńska, urodziła się w 1922 roku, w Łodzi. Całe dzieciństwo i wczesną młodość spędziła w Bydgoszczy. Jej ojciec był farmaceutą. Chodziła do najlepszej szkoły na Pomorzu – Miejskiego Katolickiego Gimnazjum miasta Bydgoszcz. Doskonała kadra nauczycielska wychowywała surowo, ale wszechstronnie. Moja żona doskonała sportsmenka, była m.in. w reprezentacji szkoły w siatkówce i skoku wzwyż. W 1939 roku, kiedy do Bydgoszczy wkroczyli Niemcy, rozpoczęły się ogromne represje. Wtedy jej ojciec wyjechał do Warszawy, nadal pracował jako farmaceuta. Po kilku tygodniach ściągnął również córkę. W 1940 roku dojechała również matka Danusi.
Mieszkali przy ulicy Filtrowej. W tej okolicy
nie brakowało młodych ludzi z inteligenckich rodzin. Było to środowisko
działające już w konspiracji, do której wciągnięta została również Danuta. Skończyła
kurs dla sanitariuszek. Była lepiej przygotowana niż jej koleżanki
i po zdaniu tajnej matury zaczęła studiować na tajnym
Wydziale Medycznym UW. Została piątkową, czyli
drużynową. Przydzielona do Batalionu „Gustaw” kompania
„Anna”, miała pseudonim „Jola”.
Powstanie rozpoczęła na Lesznie pod numerem
13. Tam był punkt koncentracji jej kompanii. Najpierw była Wola, potem Starówka
- po wybuchu „czołgu–pułapki” ratowała
tych, którym jeszcze można było pomóc. 2 października, kiedy sytuacja na Starówce
stała się beznadziejna, zapadła decyzja
o ewakuacji kanałami do Śródmieścia. Zostawali najciężej ranni. Ci, którzy -
choćby z pomocą – potrafili się utrzymać w pionie, wchodzili do kanałów. Każda
sanitariuszka transportowała jednego rannego. „Jola” była bardzo szczupła,
osłabiona, ale prowadziła ciężko rannego żołnierza, który prawie całym swoim
ciężarem wspierał się o nią. Gęsta, śmierdząca maź pod nogami powodowała, że
było bardzo ślisko, traciła równowagę. Musiała ciągnąć rannego i jeszcze trzymać
osobę idącą przed nią, żeby nie zgubić drogi w dziesiątkach rozgałęzień. Pomimo
bólu, nie można było wydawać żadnych odgłosów, bo u góry czuwali Niemcy, którzy
na najmniejszy szmer reagowali wrzucając granaty. Po czterech
godzinach wyszli z kanałów. Ranny niesiony przez Danusię, trafił do szpitala na
Kopernika. Ona razem z Batalionem „Gustaw” została wysłana na Jasną. Straciła
kontakt ze swoim rannym, nie znała jego nazwiska, nie wiedziała czy przeżył.
Wiele lat później… w latach 90., zostaliśmy z
Danusią zaproszeni do Ottawy na przyjęcie do kolegi z Powstania, Tadeusza
Konopackiego. Było wielu mniej i bardziej znanych akowców. Podszedł do nas
jeden z gości, Zdzisław Szelkiński, ucałował ręce żony i łamiącym się głosem
powiedział : ”To Ty uratowałaś mi życie. Tylko dzięki Tobie żyję. Moi ranni koledzy,
którzy zostali na Starówce zostali rozstrzelani”. Wszyscy obecni byli bardzo
wzruszeni.
Wracając do Powstania… doskonale pamiętam kiedy pierwszy
raz zobaczyłem moją przyszłą żonę. To było we wrześniu 1944 roku, na
Jasnej, gdzie była nasza kwatera. Kolega pokazał mi
piękną dziewczynę i powiedział, że to miss batalionu, sanitariuszka
„Jola”. Była piękna, ale bardzo zmęczona. Kilka dni wcześniej zginął
jej narzeczony Andrzej Sanecki, na Starówce przeżyła istne piekło, a potem
ewakuację kanałami. Oboje się wyróżnialiśmy – „Jola” była najjaśniejszą
blondynką, ja byłem najwyższy. Wtedy, pomimo ogromnego smutku i zmęczenia,
pierwszy raz się do mnie uśmiechnęła. Nasza kwatera na Jasnej miała wyjście
przez parterowe okno. Kiedyś po służbie siedziałem na parapecie i
czyściłem niemieckie saperki zdobyte na Poczcie Głównej. Podeszła
„Jola” i bardzo miło poprosiła, żebym umożliwił jej przejście. Pomogłem jej
zejść. Była śliczna i taka grzeczna. Od tej pory zawsze się kłaniałem, ona miło
się uśmiechała, ale nie była zainteresowana znajomością ze mną. Otoczona bezustannie gromadkę koleżanek i kolegów.
Po zakończeniu Powstania zupełnie straciłem z nią kontakt. Dal mnie powojenne lata były wyjątkowo trudne: tułaczka popowstaniowa, więzienie, zsyłka…
Po zakończeniu Powstania zupełnie straciłem z nią kontakt. Dal mnie powojenne lata były wyjątkowo trudne: tułaczka popowstaniowa, więzienie, zsyłka…
W 1949 roku, po
powrocie z sowieckiego gułagu, byłem w Krynicy Morskiej. Całkiem przypadkowo
spotkałem Danusię, która wróciła z Francji. Widocznie byliśmy sobie
przeznaczeni. Wspólnie przeżyliśmy 63 lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz