Janina Rożecka
Janina Rożecka z młodzieżą z Hiszpanii
Janina Rożecka na obchodach w szkole im. Stefanii Sempołowskiej
Janina Rożecka 6 stycznia kończy 95 lat. Każdy kto miał przyjemność
poznać ją potwierdzi, że jej wiek
zupełnie nie pasuje do ilości energii, radości życia i poczucia humoru.
Wychowana w domu pełnym miłości. Ojciec, oficer Wojska Polskiego nauczył ją co to jest poczucie honoru i odpowiedzialność. Nigdy nie dowiedział się jak bardzo zaowocowały jego nauki, zamordowany został w Starobielsku. Janeczka od początku okupacji działała w konspiracji, uczyła się i pracowała. Zawsze w trudnych sytuacjach zastanawiała się jakby zachował się ojciec i czy poparłby jej decyzję. W Powstaniu była sanitariuszką w Zgrupowaniu „Żywiciel” na Żoliborzu… O jej okupacyjnej i powstańczej historii pisałam wielokrotnie, również na blogu. Dzisiaj w tak wyjątkowym dniu oddaje głos Janeczce Rożeckiej, opowie mało znany epizod ze swojego powojennego życia…
Wychowana w domu pełnym miłości. Ojciec, oficer Wojska Polskiego nauczył ją co to jest poczucie honoru i odpowiedzialność. Nigdy nie dowiedział się jak bardzo zaowocowały jego nauki, zamordowany został w Starobielsku. Janeczka od początku okupacji działała w konspiracji, uczyła się i pracowała. Zawsze w trudnych sytuacjach zastanawiała się jakby zachował się ojciec i czy poparłby jej decyzję. W Powstaniu była sanitariuszką w Zgrupowaniu „Żywiciel” na Żoliborzu… O jej okupacyjnej i powstańczej historii pisałam wielokrotnie, również na blogu. Dzisiaj w tak wyjątkowym dniu oddaje głos Janeczce Rożeckiej, opowie mało znany epizod ze swojego powojennego życia…
„Ze szpitala w Komorowie wyjechałam do Zakopanego, zaprosili mnie znajomi u, których mogłam się zatrzymać i
przeczekać do wyzwolenia. Moja mama powtarzała, że tam gdzie się pojawię zawsze
coś musi się wydarzyć, przyciągam kompletnie nieprawdopodobne zdarzenia i
najczęściej sobie i innym trochę pokomplikuję. Zgadzałam się z nią, ale też
wiem, że często bywam współautorką
sytuacji zabawnych. Jestem kombinacją pecha, niepoprawnego optymizmu i
poczucia humoru wbrew okolicznościom. W Zakopanem przeżyłam biedę, doznałam
ludzkiej życzliwości i stałam się obiektem westchnień czeskiego oficera. Był
dowódcą oddziału walczącego w Armii Czerwonej. Dobrze wychowany, szarmancki i
jak na warunki frontowe bardzo elegancki. Przekonywał mnie, żebym wstąpiła do
jego oddziału. Co ja się nalawirowałam,
żeby wywinąć się i nie narazić się. Wreszcie powiedziałam, że ja jestem
Powstańcem z Warszawy i tam wrócić muszę. Poskutkowało, zrozumiał i jeszcze
przez ordynansa przysłał takie jedzenie jakiego nie widziałam od lat.
W Warszawie czekała na mnie już mama. Z rodzinnego dobytku niewiele zostało. Kradli Niemcy, Sowieci i szabrownicy. Trzeba było wyremontować dom, obie pracowałyśmy, ale dochód ledwie starczał na jedzenie. Zaproponowano mi pracę w Bydgoszczy, w restauracji „Pod Orłem”. Duży, doskonale prowadzony, wręcz luksusowy lokal. Zatrudniono mnie jako kelnerkę. Pracowałam od 6.00 rano do 22.00. Padałam na twarz ze zmęczenia, ale zarabiałam doskonale. Goście mnie lubili i dawali duże napiwki. Początkowo miałam wielkie problemy z obsługą restauracji. Wiedzieli o mnie tylko, że przyjechałam z Warszawy. Patrzyli niechętnie, bo byłam „inna”. Kelnerka znająca języki, grająca na pianinie, nawet inaczej ubrana niż pozostali i do wszystkiego ciesząca się ogromnym szacunkiem i życzliwością właścicieli lokalu. Tak dłużej nie mogłam pracować, poprosiłam współpracowników o rozmowę i w kilku słowach opowiedziałam im o sobie i o biedzie, która mnie tu przygnała. Widziałam w ich oczach wstyd. Od tego dnia wszystko się zmieniło. Zrozumieli, że chleba im nie zabieram, pomagałam we wszystkim i zawsze mogłam liczyć na ich pomoc. Orkiestra specjalnie dla mnie, każdego dnia rozpoczynała granie piosenką „Warszawo ma”.
Miałam bardzo różnych klientów, wielu obsługiwałam systematycznie. Wzbudzali czasem wielką sympatię, czasem smutek i żal, współczucie. To był okres powojenny, ludzie mieli „wypisane” na twarzach swoje losy. Przychodził każdego dnia starszy człowiek bez wątpienia przedwojenna elita. Jadał skromnie i zawsze brakowało mu paru groszy do rachunku. Dopłacałam i jeszcze coś dokładałam do talerza. Na palcu miał sygnet, ja też nosiłam sygnet podarowany przez ojca. Któregoś dnia płacąc rachunek, spojrzał na mnie drwiąco i zapytał: - Od kiedy to kelnerki noszą sygnety. Natychmiast zniknęło moje współczucie i warknęłam: - Odtąd kiedy tacy hrabiowie jak pan czekają, żeby kelnerki dopłacały do rachunku.
Nie spodziewał się takiej riposty, nigdy już nie zjawił się u nas w lokalu.
Do restauracji przychodzili również Rosjanie, najczęściej oficerowie. To był najgorszy rodzaj klientów i najwięcej sprawiali kłopotu. Wszyscy bali się i niechętnie obsługiwali ich stoliki. Nie miałam żadnych oporów, dawałam sobie radę, chociaż na napiwki liczyć nie mogłam. Zdarzali się tacy, którzy wchodzili z workiem pieniędzy, a próbowali wychodzić nie płacąc. Zawsze pili do upadłego. Któregoś dnia przyszedł oficer rosyjski, towarzyszyli mu dwaj polscy oficerowie, na ich twarzach widać było strach. Po obficie zakrapianej kolacji poprosili o rachunek. Wtedy kompletnie pijany czerwonoarmista zaczął krzyczeć, żeby dać mu jeszcze wódki. Widząc, że za chwilę straci przytomność z upojenia, zażądałam najpierw zapłaty. Wstał chwiejąc się na nogach, spojrzał na mnie przekrwionymi, zamglonymi oczami i wrzasnął: „Ty niemiecka dziwko”. Tego było dosyć, przemilczałabym „dziwkę”, ale „niemiecka”, tego darować nie mogłam. Podałam tacę stojącemu obok koledze, dłonie zacisnęłam w pięści i ile miałam sił zaczęłam okładać po tej obrzydliwej, czerwonej gębie. Przewrócił się na stoliki, z których wszystko pospadało i potłukło się. Goście i obsługa zamarli z przerażenia. Nie słyszałam, ale po całym zdarzeniu koledzy opowiedzieli mi, że uspokajano mnie, ale nie było mocy, która mogła mnie zatrzymać. Ktoś zadzwonił do pobliskiej rosyjskiej komendy z informacją, że ich oficer awanturuje się. W ciągu kilku minut przyszedł patrol. Kiedy zabierali szamocącego się oficera, ciągle wrzeszczał do mnie: -„ubju”. Nie mogłam tego tak zostawić, poszłam razem z nimi. Ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem - „wariatka”. Na komendzie nikogo nie pytając o zgodę weszłam do gabinetu komendanta. Moje stanowcze zachowanie tak zaskakiwało rozmówców, że nie byli w stanie mi się sprzeciwić. Funkcjonariusz przywitał mnie w pięknym, gustownie urządzonym gabinecie. Miał doskonałe maniery, poruszał się jakby szedł po pałacowych podłogach i grzecznie wysłuchał mojej skargi. Wiele razy przeprosił. Następnego dnia miałam dostarczyć rachunek strat, a wszystko zostanie wyrównane. Pomimo ostrzeżeń dobrze mi życzących, rachunek zaniosłam . Za wszystkie szkody zapłacono z nawiązką. Niestety dla mnie zaczął się trudny czas. W lokalu codziennie przesiadywali „smutni panowie”, czułam na każdym kroku ich wzrok. Wreszcie wezwano mnie do Urzędu Bezpieczeństwa. Długo wypytywano o Warszawę, okupację i Powstanie. Kłamałam, kręciłam, robiłam z siebie tchórzliwą cwaniaczkę. Wypuścili, ale „ogon” miałam już bez przerwy. Na opuszczenie Bydgoszczy zdecydowałam się kiedy ponownie wezwano mnie do UB i zaproponowano wyjazd do Paryża, gdzie mogłabym kontynuować studia medyczne. Zdziwiłam się. Usłyszałam, że wbrew temu co mówię, jestem bardzo odważna, a tacy ludzie są potrzebni. Pożegnałam ludzi, którzy w trudnym dla mnie czasie okazali mi wiele serca i życzliwości. Żegnali mnie ze smutkiem, ale miałam świadomość, że i z ulgą”.
W Warszawie czekała na mnie już mama. Z rodzinnego dobytku niewiele zostało. Kradli Niemcy, Sowieci i szabrownicy. Trzeba było wyremontować dom, obie pracowałyśmy, ale dochód ledwie starczał na jedzenie. Zaproponowano mi pracę w Bydgoszczy, w restauracji „Pod Orłem”. Duży, doskonale prowadzony, wręcz luksusowy lokal. Zatrudniono mnie jako kelnerkę. Pracowałam od 6.00 rano do 22.00. Padałam na twarz ze zmęczenia, ale zarabiałam doskonale. Goście mnie lubili i dawali duże napiwki. Początkowo miałam wielkie problemy z obsługą restauracji. Wiedzieli o mnie tylko, że przyjechałam z Warszawy. Patrzyli niechętnie, bo byłam „inna”. Kelnerka znająca języki, grająca na pianinie, nawet inaczej ubrana niż pozostali i do wszystkiego ciesząca się ogromnym szacunkiem i życzliwością właścicieli lokalu. Tak dłużej nie mogłam pracować, poprosiłam współpracowników o rozmowę i w kilku słowach opowiedziałam im o sobie i o biedzie, która mnie tu przygnała. Widziałam w ich oczach wstyd. Od tego dnia wszystko się zmieniło. Zrozumieli, że chleba im nie zabieram, pomagałam we wszystkim i zawsze mogłam liczyć na ich pomoc. Orkiestra specjalnie dla mnie, każdego dnia rozpoczynała granie piosenką „Warszawo ma”.
Miałam bardzo różnych klientów, wielu obsługiwałam systematycznie. Wzbudzali czasem wielką sympatię, czasem smutek i żal, współczucie. To był okres powojenny, ludzie mieli „wypisane” na twarzach swoje losy. Przychodził każdego dnia starszy człowiek bez wątpienia przedwojenna elita. Jadał skromnie i zawsze brakowało mu paru groszy do rachunku. Dopłacałam i jeszcze coś dokładałam do talerza. Na palcu miał sygnet, ja też nosiłam sygnet podarowany przez ojca. Któregoś dnia płacąc rachunek, spojrzał na mnie drwiąco i zapytał: - Od kiedy to kelnerki noszą sygnety. Natychmiast zniknęło moje współczucie i warknęłam: - Odtąd kiedy tacy hrabiowie jak pan czekają, żeby kelnerki dopłacały do rachunku.
Nie spodziewał się takiej riposty, nigdy już nie zjawił się u nas w lokalu.
Do restauracji przychodzili również Rosjanie, najczęściej oficerowie. To był najgorszy rodzaj klientów i najwięcej sprawiali kłopotu. Wszyscy bali się i niechętnie obsługiwali ich stoliki. Nie miałam żadnych oporów, dawałam sobie radę, chociaż na napiwki liczyć nie mogłam. Zdarzali się tacy, którzy wchodzili z workiem pieniędzy, a próbowali wychodzić nie płacąc. Zawsze pili do upadłego. Któregoś dnia przyszedł oficer rosyjski, towarzyszyli mu dwaj polscy oficerowie, na ich twarzach widać było strach. Po obficie zakrapianej kolacji poprosili o rachunek. Wtedy kompletnie pijany czerwonoarmista zaczął krzyczeć, żeby dać mu jeszcze wódki. Widząc, że za chwilę straci przytomność z upojenia, zażądałam najpierw zapłaty. Wstał chwiejąc się na nogach, spojrzał na mnie przekrwionymi, zamglonymi oczami i wrzasnął: „Ty niemiecka dziwko”. Tego było dosyć, przemilczałabym „dziwkę”, ale „niemiecka”, tego darować nie mogłam. Podałam tacę stojącemu obok koledze, dłonie zacisnęłam w pięści i ile miałam sił zaczęłam okładać po tej obrzydliwej, czerwonej gębie. Przewrócił się na stoliki, z których wszystko pospadało i potłukło się. Goście i obsługa zamarli z przerażenia. Nie słyszałam, ale po całym zdarzeniu koledzy opowiedzieli mi, że uspokajano mnie, ale nie było mocy, która mogła mnie zatrzymać. Ktoś zadzwonił do pobliskiej rosyjskiej komendy z informacją, że ich oficer awanturuje się. W ciągu kilku minut przyszedł patrol. Kiedy zabierali szamocącego się oficera, ciągle wrzeszczał do mnie: -„ubju”. Nie mogłam tego tak zostawić, poszłam razem z nimi. Ludzie patrzyli na mnie z przerażeniem - „wariatka”. Na komendzie nikogo nie pytając o zgodę weszłam do gabinetu komendanta. Moje stanowcze zachowanie tak zaskakiwało rozmówców, że nie byli w stanie mi się sprzeciwić. Funkcjonariusz przywitał mnie w pięknym, gustownie urządzonym gabinecie. Miał doskonałe maniery, poruszał się jakby szedł po pałacowych podłogach i grzecznie wysłuchał mojej skargi. Wiele razy przeprosił. Następnego dnia miałam dostarczyć rachunek strat, a wszystko zostanie wyrównane. Pomimo ostrzeżeń dobrze mi życzących, rachunek zaniosłam . Za wszystkie szkody zapłacono z nawiązką. Niestety dla mnie zaczął się trudny czas. W lokalu codziennie przesiadywali „smutni panowie”, czułam na każdym kroku ich wzrok. Wreszcie wezwano mnie do Urzędu Bezpieczeństwa. Długo wypytywano o Warszawę, okupację i Powstanie. Kłamałam, kręciłam, robiłam z siebie tchórzliwą cwaniaczkę. Wypuścili, ale „ogon” miałam już bez przerwy. Na opuszczenie Bydgoszczy zdecydowałam się kiedy ponownie wezwano mnie do UB i zaproponowano wyjazd do Paryża, gdzie mogłabym kontynuować studia medyczne. Zdziwiłam się. Usłyszałam, że wbrew temu co mówię, jestem bardzo odważna, a tacy ludzie są potrzebni. Pożegnałam ludzi, którzy w trudnym dla mnie czasie okazali mi wiele serca i życzliwości. Żegnali mnie ze smutkiem, ale miałam świadomość, że i z ulgą”.
Dla Jubilatki życzenia zdrowia i sił do realizacji ciągle nowych planów.
Bardzo ciekawy wpis! Czy mogłabym się z Panią jakoś skontaktować? Bardzo zależy mi na informacja dotyczących zbliżonego tematu.
OdpowiedzUsuńProszę o maila jmczerwinska@gmail.com
Usuń